czwartek, 7 listopada 2013

Matka Teresa...

Tak miesiąc temu, nazwała mnie koleżanka z pracy, może coś w tym jest, może to po prostu chęć posiadania kogoś obok... ale zacznijmy od początku,  jak już pisałam wcześniej poznałam Kogoś, tylko po miesiącu znajomości się okazało, że ten Ktoś  ma problemy z alkoholem - popłynął, przy okazji kogoś poznał i z wiernością to też średnio bywało... W stanie półprzytomnym zgarnęłam delikwenta do domu, ocuciłam, doprowadziłam do "stanu używalności", wyprowadził do kolegi się, zarzekał się, że nigdy więcej, że musi się ogarnąć, żebym dała mu szansę, no cóż dałam, tym bardziej, że przypadek był incydentalny, Dziecko skakało z radości na jego widok, no i na "trzeźwo" - porządny, fajny Facet.
Tydzień temu miałam powtórkę z rozrywki :( przy okazji się okazało, iż wcale u kolegi nie mieszka, tylko u koleżanki ;( wyrzuciłam go o drugiej w nocy za drzwi, zadzwoniłam do kobiety, z którą mieszka, do Jego Matki... Tym razem na prawdę się ogarnął... i co z tego skoro i tak już nie widzę dla Nas żadnej szansy :( - najbardziej z tego wszystkiego boli mnie to, że Młoda za Nim tęskni, pyta, kiedy znowu nas odwiedzi, na prawdę mieli dobry kontakt...
Chyba wolę być Sama do końca, za bardzo to wszystko boli...

2 komentarze:

  1. Hmm... a samotność nie boli? Nie mówię, że z tym ale może z innym... Tylko szkoda małej, Ty jakoś zrozumiesz, jej gorzej wytłumaczyć... kiedyś miałam podobnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. a ojciec dziecka? co z nim? On jest najwazniejszy dla niej.

    OdpowiedzUsuń